+4
mmaratonczyk 31 sierpnia 2015 16:59
Dzień 11 (17 lipca) – Faja de Ouvidor
Na dzisiejszy dzień nie mieliśmy sprecyzowanych planów. Chcieliśmy się tylko dostać na północną część wyspy, gdzieś w połowie drogi do jutrzejszego celu – Faja Dos Cubres. Po dotarciu w jakieś fajne miejsce będziemy szukać noclegu. Przeprawę na drugą stronę wyspy trzeba zacząć na wysokości miejscowości Urzelina. Odcinek do Urzeliny to główna droga, dlatego postaramy się ją pokonać „stopem”. Opuszczamy Velas , po przejściu niecałych 3 kilometrów wreszcie łapiemy podwózkę. Zauważamy, iż na większych wyspach zajmuje to trochę więcej czasu. Miejscowa Pani nie bardzo wie , gdzie znajduje się droga rozpoczynająca przeprawę na drugą strony wyspy. Wysiadamy na początku miejscowości Urzelina. Po krótkim obejściu całej wioski udaje się nam uzyskać informacje o dalszym kierunku naszej wyprawy. Sao Jorge jest bardzo wąską i długą wyspą. Liczy 56 km długości i tylko 8 szerokości. Jej charakterystyczną cechą jest duża różnica wysokości i gwałtownie wznoszące się z poziomu morza wybrzeże. Centralny masyw górski, który musimy pokonać przekracza 1000 m npm. Dlatego droga prowadzi cały czas pod górę. Z każdym kilometrem, a co za tym idzie większą wysokością, coraz bardziej pogarszała się pogoda. O pięknych widokach możemy na razie zapomnieć. Po przejściu 12 kilometrów nadarza się szansa na złapanie „stopa”. Zatrzymuje się farmer wracający ze swoich pastwisk. Dojeżdżamy do Norte Grande. Gdy chcemy wysiąść, Pan podjeżdża na piękny punkt widokowy, po czym z powrotem odwozi nas do swojej wioski. Tak nam się spodobał ten miradouro, że postanawiamy wrócić na niego jeszcze raz. To Faja de Ouvidor, położony wysoko na klifie. W oddali widać niewielką osadę o tej samej nazwie, zaledwie kilkanaście domków. Chcemy tam zostać na noc. Przed nami bardzo zygzakowata droga. Łapiemy kolejną okazję w dzisiejszym dniu. Pytamy się młodego małżeństwa o jakieś kwatery prywatne. Niestety, twierdzą , że raczej nic nie znajdziemy. W Faja de Ouvidor natrafiamy na jedyną knajpkę, tuż koło niewielkiej przystani. Zrezygnowani zagadujemy właściciela o jakieś kwatery prywatne. Po krótkiej chwili idziemy z nim na pobliski klif. Zostawia nas wraz ze swoja mamą, która pokazuje nam klimatyczne miejsce. Za 40 euro mamy do dyspozycji typowy azorski domek urządzony w wiejskim stylu. Wędrując po wyspach dużo razy mijaliśmy podobną zabudowę i bardzo byliśmy ciekawi jak taka mała chatka wygląda w środku. Przekonamy się niebawem. Podsumowując: aplikacja endomondo notuje kolejne 22 km. Zauważamy, że na wyspach nie ma problemu z komunikacją w języku angielskim. Mieszkańcy chętnie udzielają turystom pomocy.
Velas na wyspie Sao Jorge
Kościół Nossa Senhora das Neves w Norte Grande
Miradouro Faja de Ouvidor na osadę o tej samej nazwie
Widok z okna sypialni domku na klifie
Kuchnia w naszej wiejskiej posiadłości
Faja de Ouvidor na wyspie Sao Jorge
Faja de Ouvidor na wyspie Sao Jorge
Faja de Ouvidor na wyspie Sao Jorge

Dzień 12 (18 lipca) – Faja dos Cubres i Faja da Caldeira do Santo Cristo.
Wizytówką wyspy są przepiękne klify i leżące u ich podnóży „faja”. Faja to nic innego jak formacja geograficzno-geogoliczna. Jest rzadko występującym zjawiskiem, głównie na Sao Jorge. To nic innego, jak płaskie, półkoliste kawałki lądu powstałe po skalnych osuwiskach, lub po spłynięciu do podnóży wyspy lawy. Często, oprócz żyznej ziemi, mieszczą one również niewielkie jeziorka. Tak jest w przypadku faja, które są naszym dzisiejszym celem. Przed nami zapowiada się długi dzień. Najpierw trzeba wydostać się z Faje de Ouvidor. Idziemy krętą drogą cały czas pod górę. Musimy wdrapać się na wysokość ponad 500 m npm. Z pobliskiego Norte Grande kierujemy się na Norte Pequeno. Na razie idziemy drogą asfaltową, mijając kolejne wioski. Po przejściu 8 km docieramy do Norte Pequeno. Przed nami sześć kilometrów zejścia w dół nad sam ocean do Faja dos Cubres. Tu również jest asfalt, żeby ułatwić turystom dotarcie tam za pomocą taksówki. Najgorsze, że jak zejdziemy to znowu będziemy musieli wejść na wzgórze tym razem wysokie na 750 m , ale już szlakiem. Docieramy do chyba najładniejszego punktu widokowego na wyspie. Piękne klify, a u ich podnóży faja zalane jeziorkami. Po tym spektaklu udajemy się krętą drogą cały czas opadającą w dół. Doprowadza nas do samej wioski. Faja dos Cubres to kilkanaście zabudowań, jeden kościółek i oczywiście niewielki bar. Jest również parę taksówek, bowiem kończy się tu pieszy szlak PR1. Prowadzi on z Serra do Topo poprzez Caldeira Santo Cristo. My będziemy chcieli pokonać go w przeciwnym kierunku. Idąc wzdłuż wybrzeża po następnych 5 km dochodzimy do jeziorka na Faja da Caldeira S.C. Napotykamy na typową azorską zabudowę z miejscowego kamienia wulkanicznego. Nad samym jeziorem mała przystań i klika kolorowych łódek. Utworzono tu naturalny rezerwat przyrody ze względu na występujące w lagunie małże. Bardzo klimatyczne miejsce. Teraz przed nami tylko ostra wspinaczka. Droga prowadzi przez las. Tuż obok szlaku odbija ścieżka do ukrytego wśród gęstej roślinności wodospadu. Napotykamy tam na turystów uprawiających canyoning, czyli zjeżdżanie na linie z wodospadu. Po 26 kilometrach marszu docieramy wreszcie do Serra do Topo. Trochę jesteśmy przerażeni, bo to zupełne pustkowie. Nie ma żywej duszy, tylko droga asfaltowa ciągnąca się wzdłuż grzbietu wyspy. Po jakiejś pół godzinie jedzie pierwsze auto. Zabiera nas do miejscowości Caletha. Dalej łapiemy okazję prawie do samego Velas. Przed nami jeszcze znalezienie noclegu. Jesteśmy bardzo zmęczeni, więc idziemy do tego samego hostelu. Niestety wszystkie pokoje są zajęte. Obeszliśmy całe Velas i nic. A to dlatego, że akurat odbywał się jakiś festiwal kapel. Trafiamy do hotelu z wolnym ostatnim pokojem. Mimo iż kosztował aż 75 euro bez zastanowienia w nim zostajemy. To leżący nad samym portem Casa Do Antonio z wszelkimi wygodami i pięknymi widokami. Po tak męczącym dniu na pewno dobrze w nim odpoczniemy. Podsumowując: zrobiliśmy tylko kilometr mniej (33 km) niż nasz dotychczasowy rekord na Azorach. Sao Jorg to wyspa z przepięknymi widokami ze względu na ostro opadające zbocza górskie. Stwierdzamy również , że na mniejszych wyspach z komunikacją miejską jest bardzo kiepsko. Dobrze, iż nie ma jakichkolwiek problemów z poruszaniem się „na stopa”.
Najładniejszy punkt widokowy na Sao Jorge
Faja dos Cubres
Faja dos Cubres
Typowy kościółek tym razem w Faja dos Cubres
Szlak PR1 wzdłuż opadającego zbocza
Caldeira do Santo Cristo
Oznakowanie pieszych szlaków
Domy mieszkalne na Faja da Caldeira do Santo Cristo
Faja da Caldeira do Santo Cristo

Dzień 13 (19 lipca) – piąta wyspa – PICO
Po pysznym i obfitym śniadaniu udajemy się na prom, na wyspę Pico. Przypływa punktualnie, ruszamy o 9.55 . Po niecałej 1,5 godzinie dobijamy do małego miasteczka – Madaleny. Dzisiaj mamy bardzo luźny dzień. Naszym jedynym celem jest dotarcie jak najbliżej podnóża największego szczytu i tam znalezienie noclegu. Wierzchołek wulkanu Pico jest największym wzniesieniem w obrębie Grzbietu Atlantyckiego, oraz najwyższym szczytem Portugalii – 2351 m n.p.m. Jutro zamierzamy go zdobyć. Wykorzystując wolny czas zwiedzamy Madalenę. To niewielkie miasteczko, zaledwie kilka ulic i mały ryneczek. Bardzo ładny kościół de Santa Maria stojący nieopodal portu frontem skierowany na sąsiednią wyspę Faial. Po tym spacerku kierujemy się za miasto do głównej drogi. Mijamy mnóstwo winnic w charakterystycznych dla tego regionu zagonach z miejscowego kamienia. Mają one na celu osłaniać rośliny przed słonym wiatrem. Po przejściu 2 km łapiemy okazję do Sao Mateus. Pierwszy raz nam się zdarzyło, iż miejscowy kompletnie nie znał angielskiego. Pokazujemy na mapie gdzie chcemy wysiąść, a on zaczął jakieś wywody po portugalsku. Całą drogę coś nawijał i kompletnie mu nie przeszkadzało, że go nie rozumieliśmy. W Sao Mateus o hostelu można zapomnieć. Pozostaje jedynie jakaś kwatera prywatna. W knajpce zostajemy skierowani do leżącego naprzeciw sklepiku. Tam z kolei jakiś Pan zabiera nas swoim autem do innego sklepu. Zostawia nas i prosi abyśmy chwilę poczekali. Po paru minutach przyjeżdża inny Pan, z którym jedziemy do domku położonego na wzgórzu. Jak widać mała wioska, pełna współpraca, wszyscy się znają. To najtańszy nocleg do tej pory na Azorach (25 euro). Pokój z pięknym widokiem na ocean u podnóża samego wulkanu. Pogoda dopisuje , więc idziemy nad Atlantyk odpoczywać. Podsumowując: dzień na regenerację sił, przeszliśmy 11 kilometrów. W najbardziej oddalonych (Corvo), i tych najmniejszych miejscowościach, łatwo jest znaleźć niedrogi nocleg u mieszkańców.
Port w Madalenie na wyspie Pico
Wiatrak tuż przy porcie
Kościół de Santa Maria w Madalenie
Winnice w zagonach z miejscowego kamienia
Typowy kościół tym razem w Sao Mateus na wyspie Pico
Kilkusetletnie smokowce
Plaża w Sao Mateus

Dzień 14 (20 lipca) – Montanha do Pico
Wcześnie rano nie budząc gospodarzy wymykamy się z domu. Tuż za domem odbija drużka asfaltowa mająca doprowadzić nas prawie pod sam szczyt. Na Pico nie ma typowych szlaków turystycznych. Trzeba dostać się do Cabeco das Cabras na wysokość 1223 m n.p.m. , skąd zaczyna się 4 kilometrowy górski szlak na wierzchołek. Większość turystów dociera tam autem. My postanowiliśmy zdobyć szczyt od zera, a nie od połowy wysokości. Z każdym pokonanym kilometrem jesteśmy coraz wyżej. Na razie nie jest stromo, ale mimo wszystko, cały czas pod górę. Pogoda dopisuje, co jakiś czas słońce przykrywają chmury. Po przejściu 13 km docieramy do schroniska leżącego tuż obok szczytu Cabeco das Cabras. Aby wejść na szlak wypełniamy formularz podając swoje dane. Pani była trochę zdziwiona, że nie możemy wpisać nazwy hotelu, w którym mieszkamy. Poprosiła abyśmy w takim razie podali adres wypożyczalni auta , którym przyjechaliśmy. Na co my odpowiadamy, iż dotarliśmy pieszo. Dała więc za wygraną o nic więcej już nie pytając. Dostajemy dokładną mapę ze szlakiem i gps, aby w razie czego mogli nas zlokalizować. Za całość płacimy 10 euro od osoby. Trochę się tym wszystkim wystraszyliśmy, ale tak daleko zaszliśmy, że żal było się wycofać tuż przed ostatnim podejściem. Początek trasy dosyć łagodny. Co jakiś czas wbity słupek z kolejnym numerem. Po minięciu pierwszych pięciu zaczynają się pierwsze „schody”. Nie ma już jako takiej ścieżki, widać tylko w oddali słupek, do którego trzeba dotrzeć , żeby dojrzeć kolejny. Idziemy po jęzorach zastygłej lawy. Co jakiś czas przystajemy podziwiając widoki. Niestety czym wyżej jesteśmy , tym coraz więcej chmur. Robi się również coraz zimniej. Przy słupku 23 ubieramy coś cieplejszego zastanawiając się ile jeszcze przed nami. Od wracających turystów uzyskujemy informację, że ostatnim słupkiem jest numer 45. Nie była to informacja pocieszająca, tym bardziej, iż przerażała nas droga powrotna, a sił ubywało. Wreszcie po ponad trzy godzinnej wspinaczce docieramy na szczyt. Chmury całkowicie wszystko zakryły ( tylko 7 stopni ciepła). Wierzchołek jest dosyć specyficzny. Duże wypłaszczenie, a z boku jakby doklejony trzydziestometrowy stożek. Mimo, iż ledwie co było widać zostawiam swoją połówkę i wdrapuję się na ten mały stożek. Jest, Montanha do Pico zdobyta w 100 procentach. Powrót do schroniska nie był taki straszny jak się wydawało wcześniej. Schodzimy prawie godzinę szybciej niż podchodziliśmy. Zdajemy gps-y i po krótkim odpoczynku udajemy się w kierunku Madaleny. Docieramy dwiema okazjami. Miasteczko już znamy. Udajemy się do najbliższej knajpki, żeby uzupełnić stracone kalorie. Wiedząc, że w małych miasteczkach najszybciej znaleźć nocleg w sklepie lub knajpie zagadujemy kelnerkę o jakieś lokum. Po zjedzonym posiłku czeka na nas już Pan i zawozi do swojego domu. Za 40 euro mamy duży pokój do dyspozycji. Lokalizacja może nie najlepsza, przy drodze na przedmieściach Madaleny. Ale jest już dosyć późno, więc zmęczeni bardzo szybko zasypiamy. Podsumowując: następne 23 kilometry na naszym koncie. Były to chyba najcięższe kilometry jakie do tej pory pokonaliśmy. Nasz główny cel całej wyprawy został osiągnięty. Najwyższy szczyt Portugali został zdobyty.
Montanha do Pico
W drodze na szczyt
Początkowy szlak
Na trasie małe stożki wulkaniczne
Na trasie małe stożki wulkaniczne
Szlak po zastygłej lawie
Wierzchołek góry Pico

Dzień 15 (21 lipca) – szósta wyspa – FAIAL
Prom z portu w Madalenie odpływał o 8.15. Faial jest sąsiednią wyspą, zaledwie pół godziny podróży i jesteśmy ponownie w Horcie. Pomiędzy tymi wyspami jest chyba największa częstotliwość kursów, bo aż siedem w ciągu dnia. Naszą ostatnią wycieczkę zaplanowaliśmy na przylądek Capelinhos. To zupełnie nowy kawałek lądu powstały na przełomie lat 1957/1958 wskutek trzech okresów aktywności wulkanicznej. Erupcja wulkanu Capelinhos miała miejsce pod wodą około 1 kilometra od ówczesnego wybrzeża. Ostatecznie po tych erupcjach przybyło 1,5 km2 nowego lądu. W starej latarni, która przeżyła kataklizm mieści się centrum informacji dające ogólne pojęcie o wulkanologii. Czas, jaki pozostał nam do odjazdu autobusu na przylądek, wykorzystujemy na wybór pamiątek. W Horcie byliśmy już wcześniej, ale nie robiliśmy zakupów, żeby ich nie dźwigać ze sobą. Przed dwunastą udajemy się na przystanek na ulicy Avenida 25 de Abril (tuż obok informacji turystycznej). Jest to główna arteria ciągnąca się wzdłuż nabrzeża Horty. Po około 30 minutach wysiadamy w Capelo, wiosce oddalonej o cztery kilometry od Capelinhos. Po drodze chcemy zorientować się, czy jest sens gdzieś tutaj przenocować. Niestety tam, gdzie trafiamy nikogo nie ma, wszystko pozamykane. Trudno, będziemy myśleć w drodze powrotnej. Docieramy do przylądka. Przed nami na pierwszy plan wysuwa się latarnia morska i niesamowite formacje skalne. Krajobraz księżycowy, żadnej roślinności, tylko czarny piasek i skały. Wspinamy się po wyznaczonych trasach na grzbiet nowo powstałego lądu. Idziemy po wulkanicznym piasku. Mamy odczucia jakbyśmy znaleźli się na księżycu. Po tym spacerze udajemy się na pobliską plażę, na krótki odpoczynek. Podejmujemy decyzję, iż ostatnią noc spędzimy w Horcie. Najpierw musimy tam dotrzeć. Z samego przylądka jedziemy z turystami. Przemieszczali się oni w głąb wyspy, dlatego daleko nie dojechaliśmy. Następnie zabierają nas dwie miejscowe kobiety. Jak się dowiedziały, że jutro wylatujemy, to zaproponowały nam podwózkę do hostelu tuż obok lotniska. Całkiem nam się ten pomysł spodobał. Wysiedliśmy w Castelo Branco tuż obok portu lotniczego. Hostel Qunita das Buganvilias znajduje się przy głównej drodze do Horty, na wysokości pasa lotniczego. Super miejsce, pokoje od 55 euro, tylko jeden mały problem, wszystkie były zajęte. Pozostała nam jednak stolica. Docieramy tam kolejnymi dwiema okazjami. Jest już dosyć późno. Kierujemy się do informacji turystycznej w małym parku na Placu Republica. Uzyskujemy tam adres kwatery prywatnej w niewielkim domku szeregowym. Pani z informacji dzwoni tam, aby upewnić się, czy jest coś wolnego. Za 30 euro mamy niewielki pokój ze wspólną łazienką w bardzo cichej dzielnicy Horty. Jutro przed nami pozostało jedynie dostać się na oddalone o 10 kilometrów lotnisko w Castelo Branko. Podsumowując: ostatnia wycieczka to kolejne 25 kilometrów w naszych nogach. Pod koniec całego pobytu potwierdza się wielka gościnność i uczynność mieszkańców archipelagu azorskiego.
Marina w Horcie, w tle wulkan Pico
Kierunek Capelinhos
Przylądek Capelinhos
Latarnia z centrum informatycznym
Przylądek Capelinhos
W oddali plaża na Capelinhos
Przylądek Capelinhos
Przylądek Capelinhos

Dzień 16 (22 lipca) – podróż do Lizbony
Lot do Lizbony mieliśmy dopiero o 18.25. Był więc czas żeby się porządnie wyspać. Żaden autobus na tą godzinę nam nie pasował. Postanowiliśmy z odpowiednim zapasem czasowym przejść pieszo. Na pożegnanie ostatnie obejście miasta, kawa w knajpce tuż przy jedynej piaszczystej plaży i kierunek port lotniczy. W połowie drogi zabiera nas miejscowa Pani zawożąc pod sam terminal. Samolot odlatuje punktualnie, parę minut przed 21.00 lądujemy w Lizbonie. Półgodzinna podróż metrem i meldujemy się w tym samym hostelu co na początku podróży (Residencial Mar Dos Acores).
Pożegnanie z Hortą
Widok na Pico w drodze na lotnisko

Ostatni dzień – przyjazd do domu
W Lizbonie trzeba było wcześnie wstać. Na lotnisku jesteśmy parę minut po 6.00. O 8.25 startował samolot do Warszawy. Po niecałych pięciu godzinach lotu meldujemy się szczęśliwie w Warszawie.

PODSUMOWANIE
1. Wybierając się na Azory śmiało można jechać bez wcześniejszej rezerwacji noclegów. Zwłaszcza na mniejszych wyspach i małych miejscowościach nie było z tym problemów.
2. Bilety lotnicze pomiędzy wyspami warto rezerwować wcześniej. Jeżeli chodzi o promy nie ma problemów z dostępnością biletów na miejscu.
3. Na wszystkich lotniskach i w każdej informacji turystycznej dostępne darmowe mapy i przewodniki.
4. Mieszkańcy bardzo pomocni i przyjaźnie nastawieni . Większość z nich dobrze zna język angielski.
5. Nie ma problemów z podróżowaniem „na stopa”.
6. Żywność w marketach generalnie tańsza niż na kontynencie, nieco droższa niż u nas.
7. Nie jest to rejon typowy do plażowania. Jest tu mało plaż.
8. Pogoda jest bardzo kapryśna, słoneczny dzień raptem robi się deszczowy i odwrotnie. Szczególnie można tego doświadczyć w wyższych partiach gór.
9. Bardzo mała ilość turystów na szlakach.
10. Jest to raj dla miłośników przyrody i pieszych wędrówek. Przez 14 dni przeszliśmy szlakami azorskimi 320 kilometrów.
11. Na nas największe wrażenie zrobiła Lagoa do Caldeirao na Corvo i cała wyspa Flores.


Podsumowanie – ogólne koszty dla dwóch osób
Loty: WAW-PDL HOR-WAW 220 zł
PDL – HOR HOR – FLW 74 euro (310 zł)
FLW – HOR 56 euro (235 zł)
Razem przeloty - 765 zł x 2 osoby 1530 zł
Promy: Flores – Corvo 10 euro
Corvo – Flores 10 euro
Horta – Velas 15,10 euro
Velas – Madalena 10,10 euro
Madalena – Horta 3,40 euro
Razem promy - 48,60 euro / 204 zł x 2 osoby 408 zł
Komunikacja miejska – 50 euro / 210 zł (korzystaliśmy 5 razy, plus metro w Lizbonie)
Noclegi: średnia za 16 noclegów dla 2 osób 37,60 euro
Razem noclegi - 602 euro / 2 530 zł
Ubezpieczenie – 140 zł
Wyżywienie, suweniry- 1580 zł

Całość razem 6400 zł czyli 3200 zł na jedną osobę.

Całość czytaj na http://swiatwmoimzasiegu.blogspot.com/

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

alesikpl 1 września 2015 16:57 Odpowiedz
Piękna relacja i fajna podróż :) Pieszo rzeczywiście można chodzić na Azorach baaardzo dużo, jest to chyba raj dla wielbicieli pieszych wędrówek :)