+3
Blister 9 czerwca 2015 12:16
Szukaliśmy ciekawej oferty gdziekolwiek, na początek czerwca i znaleźliśmy promocje Air France na loty do Johannesburga z Warszawy za 1740 zł. Tuż przed zakupem, zrobiliśmy jeszcze szybkie rozeznanie – statystyki przecież nie kłamią przestępczość w RPA spada z roku na rok, piękne krajobrazy, generalnie życzliwi ludzie, pogoda w tym okresie idealna do zwiedzania, zatem decyzja mogła być tylko jedna. Wylot 29 maja o 18:50, krótka przesiadka w Paryżu i ponad 10 godzinny lot Airbusem A380 do JNB. Pierwszy odcinek pominę milczeniem (standard zbliżony do tanich linii), natomiast w drugiej części podróży dostaliśmy przyzwoite jedzenie i mogliśmy wypocząć przed długim dniem. Generalnie noc przespana w przyzwoitych warunkach.
Zgodnie z planem ok. 11 rano byliśmy w Terrylin Backpackers Hotel, oddalonym ok. 4 km od lotniska, taxi po dłuższym targowaniu kosztowała nas 150 ZAR ( ok.45zł). Warunki skromne, ale czysto. Następnie lokalnym pociągiem udaliśmy się w kierunku centrum miasta. Generalnie nie była to najlepsza inwestycja, gdyż w 5 osób taxi kosztowałaby bardzo podobnie.

Z naszego punktu widzenia nietypowa reklama


Stacja Rhodesfield nowoczesna, z dużą liczbą ochroniarzy.


Dojechaliśmy do Standford, północnej części miasta, która jak się później okazało, nie szczególnie różni się od jej centralnej cześci. Dużo mało wyrazistych wieżowców i bloków. Miasto jest pozbawione charakteru. W odniesieniu do Johannesburga, pojęcie „Starego miasta” nie istnieje.



Pierwsza restauracja i pierwszy kontakt z lokalną muzyką.





Zatem, zdecydowaliśmy się pojechać wczesnym wieczorem do Soweto. Tam spotkało nas przyjemne zaskoczenie. Soweto na przestrzeni lat zmieniło swój charakter. Nie są to już rozpadające się lepianki, zamieszkałe przez czarnych obywateli, którzy na widok białego wyjmują odpowiednie „gadżety”. Podczas naszego spaceru, rozpoczętego spod domu Nelsona Mandeli nie spotkaliśmy nikogo o cerze zbliżonej do naszej, ale nie był to duży problem, bo miejscowi traktowali nas serdecznie i wesoło np. ucząc lokalnych powitań za którymi miałem duży problem żeby nadążyć :)

Typowa zabudowa współczesnego Soweto


Kolejnego dnia o świcie polecieliśmy linią Fly Mango do Kapsztadu, w obie strony za 370 zł, bagaż nadawany w cenie. Lot bez zarzutów. Pogoda w Kapsztadzie nie była dla nas zaskoczeniem - ok. 15 stopni, chmury i lekki deszcz. Taxi z lotniska do bardzo przyzwoitego Amber Tree Lodge za 290 ZAR, trasa do centrum za 250 ZAR. Po szybkim pozbyciu się bagaży gospodarz zamówił dla nas taxi z korporacji i po krótkich negocjacjach umówiliśmy się na trasę Góra Stołowa – Boulder`s Beach – Przylądek Dobrej Nadziei za ok. 100 zł za osobę, łącznie ok. 90 km. Mieliśmy wspaniałą wycieczkę.



Nasz hotel. Typowa zabudowa dla tej części miasta.



Pomimo przeciętnej pogody, kolejka na Górę Stołową na szczęście działała.



Jeden z licznych Góralków Przylądkowych na wierzchołku góry.





Przejazd do Boulders Beach i spotkanie z pingwinami.






Kolejny etap. Widok z Przylądka Dobrej Nadziei.





Wieczorem odwiedziliśmy kilka barów i restauracji na Long Street, głównej ulicy Kapsztadu. Imprezowa atmosfera, aczkolwiek trzeba zachować czujność na kieszonkowców.



Kolejnego dnia część grupy została zmuszona do zmiany swoich planów. Z powodu sztormu zostało odwołane nurkowanie w klatce w miłym towarzystwie rekinów. Zatem wszyscy pojechaliśmy do jednej z najstarszych winnic w regionie - Groot Constantia. Jednakże ładne krajobrazy, zabytkowe budynki i bardzo smaczne wina, nie do końca zrekompensowały nam, bardzo nudny tour z przewodnikiem w trakcie którego zobaczyliśmy głównie fermentatory i jedną sale z beczkami.





Po powrocie do Kapsztadu odwiedziliśmy jeszcze kilka przyjemnych pubów i późnym wieczorem wróciliśmy do Johannesburga. Około godziny 23 odebraliśmy zarezerwowany wcześniej samochód – Nissan Grand Livinia. Zakładaliśmy, że jest trochę bardziej pojemny, ale z lekkimi problemami udało nam się zmieścić w bagażniku 5 walizek. Po wyjeździe z lotniska, udaliśmy się do położonego w jego pobliżu hotelu.

W tym miejscu powinienem napisać, że we wtorek rano pojechaliśmy do jednej z największych atrakcji regionu – Lion Park, gdzie najpierw odbyliśmy namiastkę czekającego nas za 2 dni safari w Parku Krugera, a później bawiliśmy się z młodymi lwiątkami. Niestety afrykańska rzeczywistość okazała się bardzo brutalna. Nie chcę poruszać pewnych szczegółów, ale po wyjeździe z lotniska zabłądziliśmy. Mimo tego wciąż znajdowaliśmy się na jednej z licznych autostrad. W pewnym momencie wjechaliśmy na trzy, niewidoczne z daleka, ale duże kamienie, rozrzucone na drodze na zakręcie. Uniknęliśmy zderzenia z barierką, ale uszkodziliśmy miskę olejową i zapewne sporo innych części podwozia. Skontaktowaliśmy się z wypożyczalnią, opisując zdarzenie. Zadeklarowali że ,wkrótce przyślą lawetę z nowym samochodem. Po chwili z sąsiednich krzaków wyłoniło się kilku murzynów z pistoletami, którzy nie wyglądali na zaskoczonych naszą obecnością. Zostaliśmy okradzeni praktycznie ze wszystkiego z wyjątkiem paszportów, pewnych kwot pieniędzy, jednego telefonu i aparatu fotograficznego. Nikt z nas nie odniósł obrażeń fizycznych. Laweta przyjechała po 1,5 godzinie. Nie chcieliśmy kontynuować podróży. Wróciliśmy na lotnisko do wypożyczalni. O świcie złożyliśmy zeznania. Szanowny Pan oficer nas bardzo przepraszał, ale jednocześnie przyznał, że w tych rejonach często zdarzają się tego typu sytuacje. Murzyńska ignorancja, lenistwo i bezsilność są momentami rozbrajające.
Linia Air France nie chciała nam przebukować biletów. Na szczęście dostaliśmy, zważywszy na okoliczności, w bardzo sensownej cenie bilety linii Emirates i wróciliśmy przez DXB do WAW.

Reasumując, mogła to być jedna z najciekawszych podróży w życiu, a przemieniła się w najbardziej stresującą i najdroższą. Kilka ogólnych spostrzeżeń z pominięciem ostatnich godzin:
- w RPA można się targować w sklepach z pamiątkami i na straganach. Oczywiście nie do tego stopnia co w Indiach, ale o 1/2 ceny można zejść, szczególnie gdy wydaje się wygórowana.
- zakaz sprzedaży alkoholu w sklepach po 22, a w restauracjach chyba od 2:00,
- najtańsze, ale warte uwagi wina w restauracjach od 25 zł, a w sklepach poniżej 10 zł,
- czarni często podchodzą do białych turystów zamienić kilka zdań i pozdrowić, ale bez złych intencji. Ewentualnie poproszą o papierosa,
- jeśli jesteście w większej grupie i nie macie zbyt wiele wolnego czasu to zdecydowanie warto brać taxi,
- wykupcie wysokie ubezpieczenie na bagaże,
- szczerze współczuję białym obywatelom tego kraju, że muszą w nim żyć...





Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

nadx 26 czerwca 2015 12:05 Odpowiedz
Dobry artykuł. Warto przeczytać przed zaplanowaniem podróży do RPA. Dziękuję za te rady.
amanda 6 listopada 2015 20:37 Odpowiedz
Sa kraje , ktore budzą moje wątpliwości dot podróży i nieraz się zastanawiam czy nie przesadzam , skoro tylu ludzi jeździ i mówią , że nie mieli problemów.Pewno wielu z nich nie ma , ale Twoja historia pokazuje , iż różnie może być , nawet w grupie .Przykro mi bardzo z powodu tego co Cie spotkało , ale dobrze , że o tym piszesz , by w ten sposób inni brali wszystkie za i przeciw przed podjęciem decyzji wyjazdu do danego kraju. RP na pewno jest piękne , jednak i nie do końca bezpieczne , owszem kradzieże są wszędzie , jednak tam widać , iż było to zaplanowane, czytałam o podobnych przypadkach dot Peru w lokalnej prasie , dlatego na razie jednak odstraszyło mnie to przed podróżą tam , choć nie mówię , że nigdy tam nie pojadę. P.s zdjęcia z przylądka Dobrej Nadziei i pingwiny są super!
betii 12 marca 2016 16:32 Odpowiedz
Współczuję, że z tak pięknego kraju, zostały przywiezione takie nieprzyjemne wspomnienia. Spędziłam tam 62 dni zwiedzając m.in Johannesburg (tam też w większości czasu przebywałam, tzn. dokładnie pod Johannesburgiem), Durban (apartament był w Amanzimtoti koło Durbanu), Blyde River Canyon, Pilansberg i wiele wiele innych. Całe szczęście nic się nie stało i nawet nic złego nie widziałam. Fakt faktem - ludzie tam raczej nie podróżują po nocach. Na pewno tam wrócę, by zwiedzić m.in Kapsztad, gdyż czuję ogromny niedosyt w zwiedzaniu tego kraju! PS. Odnośnie "szczerze współczuję białym obywatelom tego kraju, że muszą w nim żyć... " - prawie zostałam spalona na stosie jak zaczęłam się śmiać z ich murów obronnych i powiedziałam, że nie wiem jak oni mogą tak całe życie. Ot - mogą i większość z nich nie widzi się już z powrotem w Europie. ;)